Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Pt mar 29, 2024 3:58 pm

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz lis 06, 2008 12:48 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
TYLKO Z POZORU SŁABA PŁEĆ -cz. II


Z krótkimi przerwami na odpoczynek szła naprzód. Wreszcie wyszła na niewielką polankę. Z daleka ujrzała zwłoki poległego partyzanta. To był któryś z kolegów. A może to jest brat. To był dla niej przygnębiający widok. Za chwilę nadbiegło kilku żołnierzy. Szukali, biegali i wołali. Irena widziała ich z odległości kilku metrów. Byli tak blisko niej, że aż wstrzymywała oddech, by jej nie nakryli i nie usłyszeli. Trzech dosiadło konia i ganiało wokół, zataczając coraz to większe kręgi. Sama nie mogła odgadnąć, dlaczego jej nie znaleźli. Widocznie tak musiało być. Nie nadszedł kres jej życia. Długo siedziała pod świerkiem, bała się nawet poruszyć. Dopóki słyszała głosy niemieckich żołnierzy, dopóty nie miała zamiaru opuścić swojej kryjówki. Nadeszła długo oczekiwana noc. Niemcy wciąż nie odchodzili. Nadszedł ranem i nic się nie zmieniło. Czwartego dnia pobytu pod świerkiem nie słyszała już w pobliżu Niemców. Postanowiła opuścić kryjówkę. Dalsza zwłoka równała się śmierci. Póki jeszcze pracował umysł, musiała podjąć ryzyko. Wykombinowała, że najlepiej, gdy się upodobni do cywila, do wieśniaka. Przeto zrzuciła wojskowe spodnie, pozostała w sukience i podartym płaszczu. Następnie zdjęła prowizoryczny temblak, zrobiony ze sznurów spadochronowych, a rękę zawiesiła na szaliku. Spodnie, pas i sznury zagrzebała w piachu i przykryła mchem. Z trudem wysunęła się spod zbawczego świerku. Przez dłuższą chwilę nie mogła się wyprostować ani poruszać nogami. Zrobiła kilka kroków i upadła na ziemię. Znalazła kij i pokuśtykała przed siebie.

Niespodziewanie na drodze tuż przed nią ukazała się furmanka z Niemcami. Było za późno na jakąkolwiek decyzję, tym bardziej na ucieczkę. Gdy Niemcy przejechali nie zamierzając jej zatrzymać, odetchnęła z ulgą. Nabrała wiary, że będzie żyła. Idąc wciąż naprzód, natrafiła na Polaka. Był zabrany przez Niemców do lasu z końmi za tak zwaną podwodę.- Co panienka tu robi? – zapytał zdumiony.

Nim zdążyła odpowiedzieć zza drzew wyskoczyło pięciu hitlerowców. Jeden z nich wykrzykiwał: - Bandit ! Partyzan! Podbiegł do Ireny i zaczął ją bić po twarzy. Pozostali otoczyli ją ciasnym kołem. – Ja nie bandit ! – powtarzała w kółko po każdym uderzeniu. W pewnej chwili żołnierz przestał bić. Nadchodzącemu oficerowi żołnierze zasalutowali i gorliwie meldowali, kogo to udało im się złapać. 0ficer podszedł do Ireny i wpatrywał się w nią bacznie. Potem zaczął zadawać pytania. Nie rozumiała o co pyta. Furman zaczął tłumaczyć. Na poczekaniu wymyśliła bajeczkę. Właśnie odbywała swoją podróż zza Buga, uciekała przed Ukraińcami. Wędrowała w rodzinne strony. 0powiadała o jakimś zamieszaniu, w które akurat nieopatrznie wpada. Wspomniała o bitwie, zranieniu, zagubieniu walizeczki, którą nosiła. 0powiadała głupstwa, byle nie zdradzić się, że jest partyzantką. Być może przygodny tłumacz odpowiednio tłumaczył, w każdym bądź razie oficer zadowolił się opowiastkami. A może rzeczywiście wzruszył się opłakanym stanem psychicznym i wygładem Ireny. Wydał rozkaz żołnierzowi, żeby dano jej spokój. W chwilę później podano nawet w garnuszku wodę. Potem otrzymała w podarunku pół bochenka razowego chleba, kawałek słoniny i kostkę żółtego sera. Polak przetłumaczył, że ma iść drogą, którą wskazał oficer, aż dojdzie do wioski.

Ruszyła ochoczo, acz bardzo wolno. Nogi miała niesamowicie
obolałe. Rany jątrzyły cuchnącą ropą. Sztywne mięśnie od długiego siedzenia pod świerkiem słabo pracowały. Przy każdym stąpnięciu czuła ból każdej z dwudziestu ran.

Pierwszą kobietę , którą napotkała, poprosiła o wodę. Ta nic nie mówić zaprowadziła do domu, posadziła na małym stołeczku i dała kubek z wodą do ręki. Gospodyni grzecznie i milcząco patrzyła na Irenę i chyba naprawdę współczuła. Czy uwierzyła? Chyba nie, ale udawała, że wierzy. Zaraz wyszła, zostawiając swoją córkę z maleńkim dzieckiem. Po paru minutach wróciła z jakąś panią, jak się okazało, żoną wójta. Kobiety spojrzały na Irenę i od razu przystąpiły do zakładania opatrunków, uprzednio ściągając cuchnące szmaty. Z minuty na minutę Irena traciła siły. Ze stołeczka już się nie podniosła, gdyż padła zemdlona. Kobiety zaniosły ją do sąsiedniej izby, położyły do łóżka. Wójtowa domyśliła się od razu z kim ma do czynienia i dyskretnie starała się dowiedzieć kilka szczegółów, po czym wprost zapytała z jakiego oddziału i jak się nazywa, bo przecież ktoś może Irenę szukać. Jednak Irena w dalszym ciągu powtarzała wymyśloną bajeczkę. Kobiety przeszły do innego pokoju po to chyba, aby się naradzić. Stan zdrowia Ireny był poważny i na pewno je niepokoił. Wreszcie wróciły i autorytatywnie uznały, że w pierwszym rzędzie należy chorą przygotować na śmierć. Przyznały, że z takimi obrażeniami nie można marzyć o życiu.

Następnego dnia, wczesnym rankiem wójtowa przyszła w towarzystwie księdza. W przedpokoju zebrało się trochę ludzi. Widocznie ich zebrano, by śpiewać nabożne pieśni. Po odejściu księdza nakarmiono Irenę i oświadczono, że niebawem pojadą z nią do pobliskiego Zwierzyńca. Zawieść ją ma wiekowy dziadek, bo z mężczyzn on jeden pozostał we wsi. Dopiero na odjezdnym wygasła wszelka nieufność w sercu Ireny. W przypływie czułości i szczerości, powiedziała wójtowej, kim jest naprawdę. Ta szczerość poprawiła atmosferę.

Szczęśliwie przebyła dziesięciokilometrową drogę do Zwierzyńca. Przewoźnik dziadek zostawił Irenę w szpitalu. Do Sali opatrunkowej przeniesiono ją na noszach. Trzeba było poczekać na lekarza. Z twarzy służby szpitalnej starała się wyczytać, co się z nią stanie. Przez salę przewinęło się wiele osób, w tym żołnierze nieprzyjaciela. Może specjalnie przychodzili ludzie ze zwykłej ciekawości, po to chociażby, aby zorientować się, czy nie przybył ktoś znajomy. Kto tylko wszedł i spojrzał na Irenę, wychodząc kręcił z ubolewaniem głową. Zorientowała się, że nie było z nią tak dobrze. Coraz bardziej upewniała się w tym przekonaniu. Toteż łzy płynęły już z oczu duże jak groch. Wreszcie oznajmiono jej, że nadchodzi lekarz.

Rzeczywiście, wszedł starszy pan w białym fartuchu, Uważnie spojrzał na chorą, a wzrok Ireny zawisł mu na wargach. Czekała z niecierpliwością.
Gdzie się kręciłaś smarkulo, że cię tak posiekło? – zapytał po uważniejszym zbadaniu. Znowu Irena opowiedziała swoją bajeczkę. Może słuchał, może i nie. W każdym bądź razie przystąpił do usuwania widocznych odłamków. Przy pomocy pielęgniarki zakładał opatrunki. Irena cierpiała przy tym strasznie i wołała: „Mateczko moja, ratuj mnie, ginę”. Przy tych słowach krzyczała, a momentami wyła z bólu. Służba szpitalna wychodziła z Sali opatrunkowej, by nie słyszeć tych spazmów. Po skończonym zabiegu, lekarz stwierdził autorytatywnie: - W szpitalu zostać nie możesz, bo nie masz żadnych dokumentów. Tu jest dużo rannych żołnierzy. Nie wiedziała, co ma dalej począć. 0 własnych siłach usiąść nie mogła, nie mówiąc o samodzielnym opuszczeniu szpitala. Nie tylko nie miała dokumentów, lecz przede wszystkim nie miała w pobliżu nikogo bliskiego. Nawet życzliwy dziadek odjechał już do Górecka Mościckiego.

Doktor Władysław Wróblewski zdecydował wreszcie, że zostawi chorą w szpitalu. 0kazał wiele serca i życzliwości. Irena nie tylko otrzymywała posiłki z kuchni doktorstwa, ale zaszła konieczność przewiezienia jej do większego szpitala zatrudniającego specjalistę z dziedziny chirurgii. 0n sam natomiast pojechał do Szczebrzeszyna, by sprawę tę omówić osobiście z doktorem Klukowskim. Po dwóch tygodniach sam odwiózł Irenę dorożką. Ponadto zobowiązał się dostarczać potrzebną ilość bandaży i waty. Później nawet odwiedzał ja. Irena doznawała wiele życzliwości i sympatii od innych ludzi. Nieznana kobieta ofiarowała jej na drogę sukienkę i bambosze. Na owe czasy były to cenne dary.

W Szczebrzeszynie doktor Klukowski i współpracujący z nim lekarze uratowali Irenie rękę. Przez jakiś czas groziła amputacja. Z bólu w czasie kolejnego zabiegu ugryzła chirurga w plecy i podarła mu koszulę. Za przyczyną doktora Klukowskiego, nieznana jej z nazwiska, młoda kobieta, systematycznie dożywiała chorą. Wiele serdeczności okazała też żona doktora Klukowskiego.

Wreszcie przyszło wyzwolenie, a Irena wiąż leżała w szpitalu. Przy końcu sierpnia 1944 roku odnalazła ją siostra Helena, która wówczas była w Chełmskiej MO. Dopiero pod koniec września, po trzech miesiącach od chwili odniesienia ran, mogła opuścić szpital. W Chełmie chodziła na opatrunki, nie wszystkie rany były zupełnie wygojone.


0d autorki: Są to autentyczne wspomnienia spisane przez nas na wspólnych posiedzeniach Związku Inwalidów Wojennych. Dzisiaj te historie i tych walczących bohaterów się marginalizuje, nie uznając ich zasług w wyzwoleniu naszej 0jczyzny. Moim zdaniem są niesłuszne i czas najwyższy aby zrozumiano, że każdy kombatant jest równy – czy ten który walczył ramię w ramię żołnierzem radzieckim czy ten z zachodu. Dzięki NIM jesteśmy krajem WOLNYM.

Fragmenty z książki Marii Czech Sobczak i Władysława Kuruś Brzezińskiego „Wszystkie Drogi Wiodły do Szczecina”.

Tekst autoryzowany.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.026s | 13 Queries | GZIP : Off ]