Gadulec https://rybacy.org/phpBB3/ |
|
Szkoła / cz.1/ https://rybacy.org/phpBB3/viewtopic.php?f=19&t=765 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Maria47 [ Pn gru 15, 2008 6:31 pm ] |
Tytuł: | Szkoła / cz.1/ |
Szkoła /cz.1/ Ludzie korzystali z Bani kolejno, kobiety wywalczyły nawet od czasu do czasu pierwszeństwo. Napatrzyli się na siebie do syta i dalsze życie pobiegło swoim torem. Hryhorowicz z Życińskim nadal zabiegali o otwarcie szkoły. Rywalizowali z innymi miejscowościami o pierwszeństwo. Budynek przyszłej szkoły stał pod dachem i szkłem. W mieszkaniu nauczyciela ustawiono meble. W tym czasie nie trudno było o umeblowanie ani pomieszczenie. Stary Życiński przywlókł nawet nową pierzynę, bo kto wie, czy nauczyciel przyjedzie, gdy dom stoi bez żadnego przedmiotu codziennego użytku. Rozeszła się wieść w ,,całym Kraju,,, iż na Zachodzie jest wszystkiego pod dostatkiem tylko odpowiednich specjalistów brakuje. Nadszedł grudzień. Kompania żołnierzy KBW /nie wiem czy można pisać, bo to wojsko jest obecnie delikatnie pisząc uznawane za wrogie – jednak piszę/ wymaszerowała z wioski. Dowództwo doszło zapewne do wniosku, że ich pobyt jest już zbyteczny. Praktyczni chłopi oceniali ich przydatność na podstawie własnych korzyści. Inni żołnierze pomagali im w żniwach, a ci według mniemania gospodarzy odbębniali bezproduktywne warte, które nikomu nie były potrzebne. W każdym razie nie gospodarzom. Tylko chorążego Kawalca frontowcy poklepywali po plecach i prawili komplementy. Zdobył zaufanie prawie wszystkich swoim usposobieniem, no i znajomością życiowych problemów. Asystując Mandalewiczowi słuchał bez zażenowania, jak ten mu kadził: - Dobry z pana chłop. Jak zbrzydnie wojsko, proszę przyjechać do nas. Po co szukać miejsca w mieście. Tutaj też można nienajgorzej żyć. Znajdzie się piękna dziewczyna na żonę, znajdzie się gospodarka – mówił przejęty Mandalewicz – Nam takich jak pan potrzeba. Sam Hryhorowicz tu nic nie zdziała. Za słaby z niego mówca. Zresztą jest już za stary i trochę skompromitowany. Chorążemu miło było słuchać tych słów, więc z grzeczności przyobiecał, że przyjedzie, ale wiedziano, że miał inne plany. Pochodził z rzeszowskiej wsi, i jego rodzice klepali też biedę. Marzyły mu się wyższe studia i zawód leśnika. Teraz, kiedy taka okazja się zdarzyła nie mógł zmarnować życiowej szansy. I nie o ich wsi myślał, lecz o dalekiej Rzeszowszczyźnie, gdzie urzekały go wielkie masywy leśne. Tam chciał wrócić z dyplomem. Już w wyobrażni widział siebie wśród swoich ziomków jako inżyniera. Chciał tego bardzo, ale nie był panem swojego losu. W jego życiu o wszystkim decydował rozkaz. Nadal ścierały się ostro różne poglądy i kierunki polityczne, nawet tutaj na zabitej dechami wsi. Wszyscy agitowali, i ci rządowi i ci z podziemia, powołując się na autorytet Londynu , na ludzi, którzy nie złożyli jeszcze broni, a tym samym nie skapitulowali. Rankiem kiedy kobiety nie wróciły jeszcze z udoju, zjawił się u sołtysa Hryhorowicza niewysoki, krępy człowiek, w wojskowym mundurze. Jak zwykle każdy przybysz budził zaciekawienie. Wszyscy patrzyli podejrzliwie i zastanawiali się, czego obcy tu szuka, czyje sprawy reprezentuje. Zaistniałe tragiczne wypadki, budziły podejrzliwość miejscowej ludności. Przybysz na polowej rogatywce nie miał orła, a wytarty oficerski płaszcz nie ściskał pas. Na pierwszy rzut oka wyglądał na wojskowego, tylko zewnętrzny wygląd nie zdradzał jakie wojsko reprezentował. Przybysz chciał najpierw zasalutować, ale zrezygnowany machnął ręką i niezgrabnie ściągnął czapkę. Jego zakłopotanie obserwowali wszyscy, i zgadywali, co jest grane. Krótkie jasne włosy, obfity wąs nic nie mówiły. Wielkie, niebieskie jak u dziecka oczy patrzyły ufnie i łagodnie. 0n także taksował otaczających go ludzi. Przedłużające się milczenie stawało się kłopotliwe. Nie padały żadne pytania. Bardzo zmieszany przybysz rozpoczął: - Pan jest sołtysem?- zapytał Józefa Hryhorowicza, bacznie przyglądają się otoczeniu i wystrojowi mieszkania. Szczególnie obrazy podobne do ikon przykuwały jego uwagę. Pod sufitem wisiało chyba ze dwanaście podobizn świętych, a w środku tej gromady królował Chrystus z przebitym sercem Sołtys nieufnie przyglądał się przybyszowi. - Mnie tu w okolicy wszyscy znają, chyba nie tutejszy jesteście, obywatelu. - Zgadliście sołtysie. Jestem tu obcy. Przysłano mnie z powiatu. Mam u was być nauczycielem. Słyszałem już o was wiele ciekawego, zarazem dobrego. Chyba dojdziemy do porozumienia. Napięta sytuacja natychmiast pękła. Hryhorowicz o mało nie złapał go w ramiona. - Wielka to dla nas radość, panie nauczycielu. Proszę dalej. Porozmawiamy o szkole. Dzieci się nudzą i wołają o szkołe. Bardzo chcą się uczyć. Nauczyciel bez słowa podszedł do stołu. Stary zakrzątnął się, i niebawem na stole znalazła się flacha bimbru i przepisowa zakąska. - Kobiety przyjdą od krów, zrobią śniadanie, a na razie, żeby nam się nie nudziło i dobrze pracowało na niwie oświaty w naszej wsi. No, to panie nauczycielu, jednego po kawalersku. Proszę nie gardzić. Czym chata bogata. U nas tylko taki sznapsik, swojej roboty – pochwalił się Hryhorowicz przybyszowi. - Dziękuję sołtysie, ja nie piję. Natomiast zjeść mogę, droga była długa i od paru godzin nic nie jadłem. - Jak to? W ogóle. Pan chyba żartuje. Jak długo żyję takich ludzi nie widziałem. A może pan gardzi naszym monopolem? - Naprawdę, w ogóle nie piję, panie gospodarzu. Może jestem nietypowy i nie nadaję się do waszego towarzystwa, ale naprawdę nie mogę. Chwalić Boga, jak dotychczas jestem zdrów jak rydz. Nalewki też proszę nie przynosić. Przepraszam, ale nie będę jej pił. - Niby dlaczego? Pan nauczyciel gardzi nami, chłopami, i dlatego nie chce przyjąć poczęstunku. Za niskie nasze progi dla pana? - Zwyczajnie, nigdy nie piłem. A skoro nie ciągnie mnie do wódki, to i próbować nie warto. Jak mówią ludzie doświadczeni. Najgorzej zacząć, później sama wódka leci do gardła. Boję się, bym nie uległ waszej pokusie, bo mogłoby być ze mną źle. - Może to i racja. A pan nauczyciel był nauczycielem jeszcze przed wojną, prawda? Chociaż prawdę mówiąc wiek nie wskazuje na to. Trochę pan za młody na przedwojennego belfra. - Niezupełnie. Przed wojną studiowałem w instytucie pedagogicznym. Niestety, nie zdążyłem ukończyć studiów. W 1939 poszedłem na front. Byłem ranny pod Łowiczem. Przez wiele lat jak wszyscy rodacy, tułałem się po świecie. Trochę walczyłem, trochę chorowałem, a więc szpital, niewola i wyzwolenie. Szukałem w Warszawie swojej rodziny, ale nie znalazłem. 0d powstania słuch o niej zaginął. Tyle nieszczęść na nas spadło. Zaproponowani mi pracę w gimnazjum w mieście. Wolałem wieś. Moi przygodnie poznaniu towarzysze podróży proponowali mi nieco inne zajęcie, bardziej popłatne. Zbieranie, na przykład fortepianów, i wywożenie ich w głąb kraju. Masa ludzi ciągnie na dziki zachód. Jedni w poszukiwaniu pracy, drudzy na szaber. - Nie wiem, czy dobrze będzie pan się u nas czuł. Tutaj czeka pana ciężka praca, a i ludzie u nas różni. Zbieranina z całego świata. A tu zjawia się student, prawdziwy Warszawiak. Jak pan sobie z tym poradzi? - Popracujemy trochę, pożyjemy razem, zobaczymy co z tego wyniknie. W czasie wojny też nie siedziałem z założonymi rękami, mimo, że nas wyklęto po klęsce powstania. Nauczyciel posiedział jeszcze chwilkę i już pilno mu było do szkoły. Widoczne było, iż mocno przejął się swoją misją. Nie ukrywał, że chciał pracować natychmiast, więc poszli z Hryhorowiczem i Życińskim do szkolnego budynku. Drzwi były otwarte, ale wszystko stało na swoim miejscu. Hryhorowicz okazywał widoczne zadowolenie i czekał na pochwałę. Zajrzeli także do mieszkania nauczyciela. Tutaj także niczego nie brakowało. Hryhorowicz i Życiński pomyśleli o najmniejszym drobiazgu. Na szerokim łóżku puszyła się powleczona pierzyna. Wschodnim zwyczajem poduszki ułożono jedną na drugą, w wysoką piramidę. W kącie stała miska i dzban na wodę. W kuchni czekało urąbane drzewo. Piec lśnił świeżo załataną gliną. Trzeba było tylko napalić i usiąść wygodnie w fotelu. - Widzi pan, czekaliśmy – powiedział Życiński. Proszę, niech się pan czuje jak u siebie w domu. Jeżeli czegoś zabraknie, proszę nam o tym powiedzieć. Uzupełnimy natychmiast wszystko. Następnego dnia dzieciaki poszły do szkoły. Matki przystroiły je jak najlepiej. Szybko i skutecznie zmienił się pogląd na oświatę. 0rganizatorzy czuli się jak solenizanci. Włożyli niemało wysiłku, aby ta uroczystość wypadła wspaniale. Martwili się, i to na wyrost jak wypadnie inauguracja pierwszego powojennego roku szkolnego, w tej ich miejscowości która wyprzedziła niejedno miasto, a tym bardziej wieś na Pomorzu Zachodnim. Hryhorowicz krążył wokół budynku, zaglądał z niepokojemdo każdego zakamarka, czy czasem czegoś nie dopatrzył. Jakże inaczej było za jego dzieciństwa – przypomniał sobie. - Wtedy nikt nie martwił się o naukę chłopskich dzieci. Rodzice także. Mądry sołtys zrozumiał, że właśnie szkoła w sposób istotny wpłynie na życie wsi, zwiąże ludzi z ziemią, na której ciągle czuli się jak goście. Tego dnia zajęcia szkolne nie trwały długo. Po kilku godzinach dzieciaki wróciły do domów. Już nie szły tak sztywno i ostrożnie, jak to miało miejsce z rana, lecz goniły się między sobą , popychały beztrosko. Widoczne było, że całkowicie zapomniały o historycznym dniu. - No i jak było? – interesowali się rodzice. Czego się tam dowiedzieliście? Może nauczyciel wam coś nakazał, polecił lub prosił? - Wszystko odbyło się dobrze. Pan kazał jutro przynieść zeszyty lub papier do pisania, no i pióra lub ołówki. Zapowiedział, że nie będzie żadnej ulgi. Uczyć się trzeba i to od pierwszego dnia. Jeżeli ktoś ma książki, to też należy przynieść. Nawet zachęcał do wyjazdu do miasta, gdzie łatwiej coś dostać, bo tu u nas niczego nie ma. - Co on na głowę upadł Skąd ja jemu wezmę papier i książki?-martwiła się niejedna matka. - Też wymagania - zaczęła dziwić się Karpowiczowi słuchając swojego wnuka. Za naszych czasów do nauki nie zmuszano i nic na tym nie straciliśmy. Jestem niegramotna i nie boleję nad tym. – Chyba książkę do nabożeństwa weżmiesz – oburzała się za wszystkich Karpowiczowi. . Po co wam smyki nauka? Najważniejsze, że litanię do Matki Boskiej przeczytasz, a orać i siać potrafisz bez nauki. - Nie, babciu. Potrzebne są książki szkolne – rezolutnie odezwała się młodsza latorośl rodu Karpowiczów. - To może coś Hryhorowicz poradzi? 0n naprawdę chce, by do szkoły chodziły wszystkie dzieci. Z nauczycielem sztamę trzyma – wtrąciła się matka Adeli Karpowiczówny. – Dzieci muszą się uczyć. Hryhorowicz i Życiński byli zażenowani, że tego problemu nie przewidzieli. cdn. Fragment z książki Marii Czech Sobczak i Władysława Kuruś Brzezińskiego pt „Nasza Ziemia, Nasze Prawo”. Tekst autoryzowany ------------------------------------------------------- ------------------------------------------------------- Wysłany: Wto Gru 16, 2008 12:13 am: I piszemy dalej, moim zdaniem warto, bo będzie także miłość. Jednak aby nie zanudzić naszych a właściwie moich Przyjaciół-Czytelników poskracam tekst bowiem byłaby epopeja. Ponadto jest tam wspomniane o wojsku niekochanym w III RP. ten bimber, za który można było wszystko kupić.Jak Zanudzę czytelników - powiedzcie dość. Jednak handel jest ciekawy. Pozdrawiam |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ] |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group http://www.phpbb.com/ |