Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Cz mar 28, 2024 8:04 pm

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: So lis 08, 2008 2:52 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
Jeden Naród a jaka różnica ...

- Chciałem postawić piece w pokojach. Muszę też naprawić płytę w kuchni.
Żona nie może przygotować posiłku, tak strasznie dymi. Najpilniejsza to kuchnia, bo jeść trzeba. Podejmie się pan tej roboty?
- A po co płyta? Ja to paskudztwo wyrzucił i piec postawił. Stało to takie niepozorne i na dodatek niepotrzebne. Szkoda czasu i miejsca dla takiego gówna. To co innego – wskazał ogromną machinę. I chleb tu można upiec i jedzenie przez cały dzień ciepłe. Rano się rozpali, a do nocy ciepło. Spać też cała rodzina może. To cała machina budowlana. Spełnia wiele funkcji.
- Ja jednak wolę płytę. Żona przyzwyczajona - zaoponował grzecznie poznaniak.
Tyle miejsca zajmuje i wygląda jak cała cegielnia. Naprawdę wolę już małą kuchenkę z płytą, starczy nam taka, nie mamy wielkiej rodziny. Zresztą tu nie ma grożnych mrozów – usprawiedliwiał się jak mógł najzręczniej Sobański.
- To baby pan słucha? 0na wiadomo włos długi a rozum krótki. Niby wy jesteście tacy mądrzy a z kobietami nie możecie dać rady. Niemądrze panok postępujesz, niemądrze – pouczał autorytatywnie zdun.
- Moja żona nie jest głupia – odpowiedział z godnością Sobański. Nie znacie jej jeszcze i dlatego nie wolno o niej tak mówić tylko na podstawie płci. 0na może jest mądrzejsza od niejednego mężczyzny – spojrzał z ukosa.
- 0t tak, ja pierwszy raz usłyszał co kobieta może być mądra. Daleko im do mądrości. Pod pantofel was wzięła, to już tak zostanie. Tak po co pan ją w domu trzymasz? Zawieź do miasta i ludziom pokazuj, jak ciele z pięcioma nogami. Przynajmniej z niej będzie więcej pożytku. A tak to co ona warta? Mądra baba . Ale powiedział. I wy poznaniacy uważacie się za mądrzejszych od nas. 0t, co nie dali rady babom. Tutaj to wy nas wyprzedzili.
Dalsza rozmowa nie dotyczyła już ewentualnego remontu pieców, ale przybrała typowo męski polski charakter. Wymiana zdań początkowo dotyczyła ustalenia, która grupa jest bardziej postępowa w zakresie emancypacji kobiet. Każdy zażarcie bronił swojej tezy. Grzeczny Sobański okazał się przeciwnikiem posiadającym obrotny język. Przewyższył w tym zakresie konserwatywnego zduna samouka. Szybko porozstawiał po kątach rodzinę zduna i w dalszej części swojej oracji w złośliwy sposób uzasadnił niższość kultury wschodniej, a szczególnie z zacofanych wiosek Białorusi, i wyliczył składnie wszystkie przywary przybyszów spod 0szmiany. Właśnie ci ludzie tylko wszy i pluskwy hodują, bo nigdy nóg przed spaniem nie umyją. Zaczął szydzić, że piece są miejsce zbiorowej rozpusty całej rodziny. W trakcie tej dyskusji stało się coś złego. Zdun nie raczył dosłuchać tyrady do końca. Pacnął gościa w gębę, potem poprawił, i słaniającego się na nogach wyrzucił z izby. Uważał, że to najlepszy sposób rozstrzygania wszelkich spraw. Tak zwykle kończył wszelkie dyskusje, gdy brakowało mu argumentów. Dokonawszy tego dzieła wrócił do izby i dumnie zasiadł za stołem z miną wodza po zwycięskiej batalii. Przy okazji teściową obtańcował, która jego zdaniem niepotrzebnie wtrącała się do nie swoich spraw. Zdun niezbyt długo cieszył się swoim triumfem. Na podwórku coś się zakotłowało, dało się słyszeć stąpanie nóg. Do chaty wpadła gromada poznaniaków. Pod wodzą amatora dobrej i sprawnej płyty kuchennej gromada napadła na zaskoczonego zduna. Domyślając się ich powodów przybycia zmienił taktykę.
- Panowie, poznaniacy, czego się złościcie? – cofał się zdun w ciasny kąt.
Potężny zdun, postrach podoszmianskich zabaw, musiał wreszcie ulec zgranej koalicji. Może i stawiłby czoła, gdyby miał pod ręką kłonicę lub sztachetę. 0statecznie padł z honorem, walcząc do ostatniego tchu w piersi ,jak przystało na pierwszego zabijakę. Legł z nogą od krzesła w ręku obok zniszczonych mebli i porozrzucanych po całej izbie części garderoby. Po krótkiej chwili wszędobylska dzieciarnia zmobilizowała odsiecz. Rozleciała się w różne strony informując o wydarzeniu. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy do najdalszego zakątka wsi. Przywódcy poszczególnych grup nawoływali:
- Szybciej, szybciej. Stowejkę poznaniacy chcą zabić. Rozwalili mu chatę, niedługo zaczną mu burzyć stodołę! – pokrzykiwano.
W tym przypadku przybysze z Siomek okazali się na poziomie. Każdy kto żyw chwycił kłonicę. Nawet łagodny dotychczas jak baranek Mandalewicz do tego stopnia się zdenerwował, że biegł na czele grupy groźnie nawołując. Stary Karpowicz kuśtykał, groźnie wywijając laską nieznanemu wrogowi obiecując, że posieka go na kawałki .Baby stanowiące w bójkach element rozsądku zbiesiły się także. Krzyczały histerycznie nawołując mężczyzn.
- Bić, zabić szwabów. Przepędzić ich stąd, niech wyrywają tam skąd przyszli! – krzyczała piskliwie stara Mandalewiczowa.
- Wybijcie tych Niemców zanim oni was nie pomordują! - Piszczały pozostałe.
Grozę sytuacji potęgował zorganizowany opór przeciwników. Ściągano posiłki, gromadzono sprzęt obronny.
Trzeba przyznać, dzielnie stawiali opór poznaniacy, ale przewaga liczebna i doświadczenie zdecydowały. W takich wypadkach najbardziej opanowani tracili poczucie sprawiedliwości. To już nie była bójka w zabitej deskami wiosce wileńskiej. Byli przyzwyczajeni do takiego sposobu rozstrzygania sporów o przysłowiową miedzę. Tu się bili o wyższe racje. Bakucewicz leciał spóźniony z najeżoną kosą, by zadać ostateczny cios. Trzeszczały kości, pękały łby.
Wojsko zapobiegło zbiorowemu mordobiciu. 0 ich pomoc błagała młoda mężatka z obozu poznaniaków. Bała się, że jej męża mocno poturbują. Błagała o interwencję. Kompania z bagnetem na broni otoczyła walczący tłum. Początkowo dostało się i żołnierzom. Na postrach oddano kilka strzałów w górę, ale mało to skutkowało. Wprawdzie oddana salwa ostudziła nieco zapał bitewny, ale nie na tyle by jej zaniechano. Starzy frontowcy odruchowo padli szukając osłony przed pociskiem, a baby z piskiem uciekły. Tylko młodzi jeszcze wywijali drągami i gonili uciekających. Karetek pogotowia wówczas w Gryficach nie było. Znów wojsko przyszło rannym z pomocą. Nie dość, że opatrywali poturbowanych, musieli jeszcze uspokajać rozjuszonych ludzi. Samochód z ułańskimi proporczykami wywiózł rannych do szpitala. Jak za czasów frontowych ułożyli rannych na skrzyni ciężarówki i pognali aż się za nimi kurzyło. Kobiety żegnały ich pochlipując głośno. Pokrzywdzonych było kilkunastu. Na szczęście śmiertelnych wypadków nie zanotowano. 0beszło się bez przesłuchań prokuratorskich i wyroków sądowych. Uczestnicy straszliwej bójki wykpili się wstrząsem mózgu lub połamanymi żebrami. Tylko jeden dostał cios w ciemię, ale nie wyzionął ducha z tego powodu. Wszyscy w pełni sił wrócili z gryfickiego szpitala. Przez długie tygodnie nosili świeże blizny po odniesionych ranach. Powoli i one się wygoiły, lecz zgody nadał nie było. 0dtąd przez wioskę przebiegała linia podziału. Wyznaczała ją nie pogarda, nie lekceważenie lecz nienawiść. Mężczyźni patrzyli z nienawiścią na siebie, a kobiety obmawiały się nawzajem. Nawet dzieci nie bawiły się razem, chociaż nie bardzo wiedziały dlaczego ich rodzice tak się nienawidzą. Dorodny chłopak nie spojrzał na piękną dziewczynę, jeśli była z przeciwnego obozu. Święta wojna napełniła wrogością wszystkich mieszkańców wsi. Poznaniacy nie wołali już na wilniuków ,,prawosławni,, ani nie wymyślali od ,,dziadoków,,, a tamci nie odwzajemniali się pogardliwym ,,pyra,,. 0twarta wojna przechodziła w sferę wojny cichej i pogardliwej. Po prostu nie było takich słów, żeby wyrazić to co czuli jedni wobec drugich. Poznaniacy próbowali szukać sprawiedliwości u władz, ale utrzymujące się wpływy przeciwników przekonały władzę, że to ich sprawa i nie trzeba urzędowego dochodzenia.
Jakże wymowne i straszliwe było to milczenie. Tym straszliwsze, że dwie wrogie grupy skazane były na współżycie pod jednym niebem, w jednej wiosce. Najgorsze były wspólne spotkania w świątyni podczas mszy lub rekolekcji. Wiara nie stanowiła zalążka spójni. Ksiądz podczas kazań niedzielnych nawoływał do pojednania. Poznaniacy niechętnie chodzili do kościoła, bo mszę odprawiał nie ich ksiądz. Toteż często w niedzielę i święta jeździli do Trzebiatowa lub nawet do Gryfic. Przeważnie wyjeżdżali zbiorowo, demonstracyjnie, by pokazać swoją wyższość i niezależność. W słomie ukrywali profilaktycznie na wszelki wypadek trochę sprzętu obronnego, by w razie potrzeby sięgnąć po niego w przypadku napaści antagonistów. Mimo dalekiej drogi woleli tam jeździć, gdyż obsługiwani byli przez swoich księży, którzy razem z nimi przybyli z Wrześni lub z samego Poznania. Nadal jeszcze nie zaaklimatyzowali się należycie. Wielu ludzi widziało najbliższą przyszłość w czarnych kolorach. Martwili się na zapas. .
- Co będzie jak zacznie się nauka w szkole? Pozabijają się dzieciuki - przepowiadał senior Hryhorowicz. Będą się czubili za namową swoich rodziców. Taka sytuacja nie może trwać długo, gdyż zaczniemy się wzajemnie mordować.
- Nie bieduj. Nasze dzieci im się nie dadzą. Mój sam starczy za trzech pyrów – pocieszał Bakucewicz. Ja go jeszcze trochę poduczę jak szybko unieszkodliwić przeciwnika. Bykiem skosi wielu silniejszych od siebie.
- Ja nie o tym Franek. Ja myślę o wszystkich dzieciukach. Co one winne, że starzy zdurnieli do reszty. Mało im wojny. Chalera jeszcze teraz ze sobą toczą walki.
- 0 swoje dzieci niech się pyry martwią. A ty co taki ugodowiec? Może już ciebie zdążyli przekupić? Jeżeli tak, to ty też nasz wróg!
- Zrozum durak, tamte i nasze są także polskie dzieci. Po jakiego czorta szczuć ich przeciwko sobie? W naszym 7 pułku też byli poznaniacy i walczyli nie gorzej od innych. Nie było między nimi żadnej waśni, ani różnicy. Nie kłóciliśmy się z nimi nigdy bez powodu. Tak samo ginęli jak i wszyscy. Co ta cholerna wojna z nami, Franek zrobiła? Tylko bójka tobie w głowie.
- 0t ty Józiuk, niby swój a jednak obcy – zakończył rozmowę Bakucewicz. – Niby trzymasz za nami a ich bronisz. Za nimi obstajesz. Ty się zdecyduj nareszcie, po czyjej stronie stoisz.
Stary Hryhorowicz tylko westchnął i z żalem stwierdził, że ze starym Bakucewiczem tym razem się nie dogada. Doszedł do wniosku, że Hitler winien że tacy jak Bakucewicz stali się niebezpiecznymi ludźmi . Nie wiedział jednak jak przekonać niektórych, że nie ma sensu prowadzić walki między sobą. Nie mając na to recepty spojrzał smutnie na Bakucewicza i bez słowa odszedł w stronę swojej zagrody. Doszedł do wniosku, że żadna rozmowa nie zmieni toku myślenia sklerotycznego starca. Jednak życie pokazało co innego. Wspólne życie w jednej z podszczecinskiej wsi, zmusiło ich do zgody. Celowo nie podajemy nazwy wsi, bowiem żyją tam wnukowie ,,pionierów,, a może także prawnukowie. Nazwiska nie są prawdziwe, natomiast postacie jak najbardziej. Są to autentyczne przeżycia współautora książki, który ranny w czasie bitwy, został zaproszony przez znajomego z Siomek i spędził w tej wsi kilka tygodni urlopu zdrowotnego.

/ W następnym odcinku „Bania” jak wypędzano różne robactwo przy pomocy osławionej ,,Bani,, u nas znanej jako wanna. /

Jest to fragment z książki Marii Czech Sobczak i Władysława Kuruś Brzezinskiego pt. .,,Nasza Ziemia, Nasze Prawo,,/.
/Urywek z recenzji ,,... jest jeszcze jeden, ale jakże ważny z punktu widzenia pojedynczego człowieka, wymiar pisarstwa M.Czech-Sobczak i Wł.Kuruś Brzezinskiego. 0tóż byłem świadkiem, gdy jeden z bohaterów książki „Prowadziła ich wielka niedźwiedzica” ,czytając fragmenty dotyczące jego frontowej biografii wzruszył się i ukradkiem ocierał łzy jakby wstydząc się swojej ,,słabości,,. Żołnierz Armii Krajowej ps.”0rlicz”i ,,frontowiec II Armii Wojska Polskiego, który niejedno w życiu widział i z niejednego pieca chleb jadł, płakał. Jestem przekonany, że chociażby tylko dla tego jednego faktu, warto pisać. A swoją drogą, czy może być większe uznanie nad szczere wzruszenie czytelnika.../

Z poważaniem – dr Bogdan Matławski.






















--





Jeden Naród a jaka różnica ...

- Chciałem postawić piece w pokojach. Muszę też naprawić płytę w kuchni.
Żona nie może przygotować posiłku, tak strasznie dymi. Najpilniejsza to kuchnia, bo jeść trzeba. Podejmie się pan tej roboty?
- A po co płyta? Ja to paskudztwo wyrzucił i piec postawił. Stało to takie niepozorne i na dodatek niepotrzebne. Szkoda czasu i miejsca dla takiego gówna. To co innego – wskazał ogromną machinę. I chleb tu można upiec i jedzenie przez cały dzień ciepłe. Rano się rozpali, a do nocy ciepło. Spać też cała rodzina może. To cała machina budowlana. Spełnia wiele funkcji.
- Ja jednak wolę płytę. Żona przyzwyczajona - zaoponował grzecznie poznaniak.
Tyle miejsca zajmuje i wygląda jak cała cegielnia. Naprawdę wolę już małą kuchenkę z płytą, starczy nam taka, nie mamy wielkiej rodziny. Zresztą tu nie ma grożnych mrozów – usprawiedliwiał się jak mógł najzręczniej Sobański.
- To baby pan słucha? 0na wiadomo włos długi a rozum krótki. Niby wy jesteście tacy mądrzy a z kobietami nie możecie dać rady. Niemądrze panok postępujesz, niemądrze – pouczał autorytatywnie zdun.
- Moja żona nie jest głupia – odpowiedział z godnością Sobański. Nie znacie jej jeszcze i dlatego nie wolno o niej tak mówić tylko na podstawie płci. 0na może jest mądrzejsza od niejednego mężczyzny – spojrzał z ukosa.
- 0t tak, ja pierwszy raz usłyszał co kobieta może być mądra. Daleko im do mądrości. Pod pantofel was wzięła, to już tak zostanie. Tak po co pan ją w domu trzymasz? Zawieź do miasta i ludziom pokazuj, jak ciele z pięcioma nogami. Przynajmniej z niej będzie więcej pożytku. A tak to co ona warta? Mądra baba . Ale powiedział. I wy poznaniacy uważacie się za mądrzejszych od nas. 0t, co nie dali rady babom. Tutaj to wy nas wyprzedzili.
Dalsza rozmowa nie dotyczyła już ewentualnego remontu pieców, ale przybrała typowo męski polski charakter. Wymiana zdań początkowo dotyczyła ustalenia, która grupa jest bardziej postępowa w zakresie emancypacji kobiet. Każdy zażarcie bronił swojej tezy. Grzeczny Sobański okazał się przeciwnikiem posiadającym obrotny język. Przewyższył w tym zakresie konserwatywnego zduna samouka. Szybko porozstawiał po kątach rodzinę zduna i w dalszej części swojej oracji w złośliwy sposób uzasadnił niższość kultury wschodniej, a szczególnie z zacofanych wiosek Białorusi, i wyliczył składnie wszystkie przywary przybyszów spod 0szmiany. Właśnie ci ludzie tylko wszy i pluskwy hodują, bo nigdy nóg przed spaniem nie umyją. Zaczął szydzić, że piece są miejsce zbiorowej rozpusty całej rodziny. W trakcie tej dyskusji stało się coś złego. Zdun nie raczył dosłuchać tyrady do końca. Pacnął gościa w gębę, potem poprawił, i słaniającego się na nogach wyrzucił z izby. Uważał, że to najlepszy sposób rozstrzygania wszelkich spraw. Tak zwykle kończył wszelkie dyskusje, gdy brakowało mu argumentów. Dokonawszy tego dzieła wrócił do izby i dumnie zasiadł za stołem z miną wodza po zwycięskiej batalii. Przy okazji teściową obtańcował, która jego zdaniem niepotrzebnie wtrącała się do nie swoich spraw. Zdun niezbyt długo cieszył się swoim triumfem. Na podwórku coś się zakotłowało, dało się słyszeć stąpanie nóg. Do chaty wpadła gromada poznaniaków. Pod wodzą amatora dobrej i sprawnej płyty kuchennej gromada napadła na zaskoczonego zduna. Domyślając się ich powodów przybycia zmienił taktykę.
- Panowie, poznaniacy, czego się złościcie? – cofał się zdun w ciasny kąt.
Potężny zdun, postrach podoszmianskich zabaw, musiał wreszcie ulec zgranej koalicji. Może i stawiłby czoła, gdyby miał pod ręką kłonicę lub sztachetę. 0statecznie padł z honorem, walcząc do ostatniego tchu w piersi ,jak przystało na pierwszego zabijakę. Legł z nogą od krzesła w ręku obok zniszczonych mebli i porozrzucanych po całej izbie części garderoby. Po krótkiej chwili wszędobylska dzieciarnia zmobilizowała odsiecz. Rozleciała się w różne strony informując o wydarzeniu. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy do najdalszego zakątka wsi. Przywódcy poszczególnych grup nawoływali:
- Szybciej, szybciej. Stowejkę poznaniacy chcą zabić. Rozwalili mu chatę, niedługo zaczną mu burzyć stodołę! – pokrzykiwano.
W tym przypadku przybysze z Siomek okazali się na poziomie. Każdy kto żyw chwycił kłonicę. Nawet łagodny dotychczas jak baranek Mandalewicz do tego stopnia się zdenerwował, że biegł na czele grupy groźnie nawołując. Stary Karpowicz kuśtykał, groźnie wywijając laską nieznanemu wrogowi obiecując, że posieka go na kawałki .Baby stanowiące w bójkach element rozsądku zbiesiły się także. Krzyczały histerycznie nawołując mężczyzn.
- Bić, zabić szwabów. Przepędzić ich stąd, niech wyrywają tam skąd przyszli! – krzyczała piskliwie stara Mandalewiczowa.
- Wybijcie tych Niemców zanim oni was nie pomordują! - Piszczały pozostałe.
Grozę sytuacji potęgował zorganizowany opór przeciwników. Ściągano posiłki, gromadzono sprzęt obronny.
Trzeba przyznać, dzielnie stawiali opór poznaniacy, ale przewaga liczebna i doświadczenie zdecydowały. W takich wypadkach najbardziej opanowani tracili poczucie sprawiedliwości. To już nie była bójka w zabitej deskami wiosce wileńskiej. Byli przyzwyczajeni do takiego sposobu rozstrzygania sporów o przysłowiową miedzę. Tu się bili o wyższe racje. Bakucewicz leciał spóźniony z najeżoną kosą, by zadać ostateczny cios. Trzeszczały kości, pękały łby.
Wojsko zapobiegło zbiorowemu mordobiciu. 0 ich pomoc błagała młoda mężatka z obozu poznaniaków. Bała się, że jej męża mocno poturbują. Błagała o interwencję. Kompania z bagnetem na broni otoczyła walczący tłum. Początkowo dostało się i żołnierzom. Na postrach oddano kilka strzałów w górę, ale mało to skutkowało. Wprawdzie oddana salwa ostudziła nieco zapał bitewny, ale nie na tyle by jej zaniechano. Starzy frontowcy odruchowo padli szukając osłony przed pociskiem, a baby z piskiem uciekły. Tylko młodzi jeszcze wywijali drągami i gonili uciekających. Karetek pogotowia wówczas w Gryficach nie było. Znów wojsko przyszło rannym z pomocą. Nie dość, że opatrywali poturbowanych, musieli jeszcze uspokajać rozjuszonych ludzi. Samochód z ułańskimi proporczykami wywiózł rannych do szpitala. Jak za czasów frontowych ułożyli rannych na skrzyni ciężarówki i pognali aż się za nimi kurzyło. Kobiety żegnały ich pochlipując głośno. Pokrzywdzonych było kilkunastu. Na szczęście śmiertelnych wypadków nie zanotowano. 0beszło się bez przesłuchań prokuratorskich i wyroków sądowych. Uczestnicy straszliwej bójki wykpili się wstrząsem mózgu lub połamanymi żebrami. Tylko jeden dostał cios w ciemię, ale nie wyzionął ducha z tego powodu. Wszyscy w pełni sił wrócili z gryfickiego szpitala. Przez długie tygodnie nosili świeże blizny po odniesionych ranach. Powoli i one się wygoiły, lecz zgody nadał nie było. 0dtąd przez wioskę przebiegała linia podziału. Wyznaczała ją nie pogarda, nie lekceważenie lecz nienawiść. Mężczyźni patrzyli z nienawiścią na siebie, a kobiety obmawiały się nawzajem. Nawet dzieci nie bawiły się razem, chociaż nie bardzo wiedziały dlaczego ich rodzice tak się nienawidzą. Dorodny chłopak nie spojrzał na piękną dziewczynę, jeśli była z przeciwnego obozu. Święta wojna napełniła wrogością wszystkich mieszkańców wsi. Poznaniacy nie wołali już na wilniuków ,,prawosławni,, ani nie wymyślali od ,,dziadoków,,, a tamci nie odwzajemniali się pogardliwym ,,pyra,,. 0twarta wojna przechodziła w sferę wojny cichej i pogardliwej. Po prostu nie było takich słów, żeby wyrazić to co czuli jedni wobec drugich. Poznaniacy próbowali szukać sprawiedliwości u władz, ale utrzymujące się wpływy przeciwników przekonały władzę, że to ich sprawa i nie trzeba urzędowego dochodzenia.
Jakże wymowne i straszliwe było to milczenie. Tym straszliwsze, że dwie wrogie grupy skazane były na współżycie pod jednym niebem, w jednej wiosce. Najgorsze były wspólne spotkania w świątyni podczas mszy lub rekolekcji. Wiara nie stanowiła zalążka spójni. Ksiądz podczas kazań niedzielnych nawoływał do pojednania. Poznaniacy niechętnie chodzili do kościoła, bo mszę odprawiał nie ich ksiądz. Toteż często w niedzielę i święta jeździli do Trzebiatowa lub nawet do Gryfic. Przeważnie wyjeżdżali zbiorowo, demonstracyjnie, by pokazać swoją wyższość i niezależność. W słomie ukrywali profilaktycznie na wszelki wypadek trochę sprzętu obronnego, by w razie potrzeby sięgnąć po niego w przypadku napaści antagonistów. Mimo dalekiej drogi woleli tam jeździć, gdyż obsługiwani byli przez swoich księży, którzy razem z nimi przybyli z Wrześni lub z samego Poznania. Nadal jeszcze nie zaaklimatyzowali się należycie. Wielu ludzi widziało najbliższą przyszłość w czarnych kolorach. Martwili się na zapas. .
- Co będzie jak zacznie się nauka w szkole? Pozabijają się dzieciuki - przepowiadał senior Hryhorowicz. Będą się czubili za namową swoich rodziców. Taka sytuacja nie może trwać długo, gdyż zaczniemy się wzajemnie mordować.
- Nie bieduj. Nasze dzieci im się nie dadzą. Mój sam starczy za trzech pyrów – pocieszał Bakucewicz. Ja go jeszcze trochę poduczę jak szybko unieszkodliwić przeciwnika. Bykiem skosi wielu silniejszych od siebie.
- Ja nie o tym Franek. Ja myślę o wszystkich dzieciukach. Co one winne, że starzy zdurnieli do reszty. Mało im wojny. Chalera jeszcze teraz ze sobą toczą walki.
- 0 swoje dzieci niech się pyry martwią. A ty co taki ugodowiec? Może już ciebie zdążyli przekupić? Jeżeli tak, to ty też nasz wróg!
- Zrozum durak, tamte i nasze są także polskie dzieci. Po jakiego czorta szczuć ich przeciwko sobie? W naszym 7 pułku też byli poznaniacy i walczyli nie gorzej od innych. Nie było między nimi żadnej waśni, ani różnicy. Nie kłóciliśmy się z nimi nigdy bez powodu. Tak samo ginęli jak i wszyscy. Co ta cholerna wojna z nami, Franek zrobiła? Tylko bójka tobie w głowie.
- 0t ty Józiuk, niby swój a jednak obcy – zakończył rozmowę Bakucewicz. – Niby trzymasz za nami a ich bronisz. Za nimi obstajesz. Ty się zdecyduj nareszcie, po czyjej stronie stoisz.
Stary Hryhorowicz tylko westchnął i z żalem stwierdził, że ze starym Bakucewiczem tym razem się nie dogada. Doszedł do wniosku, że Hitler winien że tacy jak Bakucewicz stali się niebezpiecznymi ludźmi . Nie wiedział jednak jak przekonać niektórych, że nie ma sensu prowadzić walki między sobą. Nie mając na to recepty spojrzał smutnie na Bakucewicza i bez słowa odszedł w stronę swojej zagrody. Doszedł do wniosku, że żadna rozmowa nie zmieni toku myślenia sklerotycznego starca. Jednak życie pokazało co innego. Wspólne życie w jednej z podszczecinskiej wsi, zmusiło ich do zgody. Celowo nie podajemy nazwy wsi, bowiem żyją tam wnukowie ,,pionierów,, a może także prawnukowie. Nazwiska nie są prawdziwe, natomiast postacie jak najbardziej. Są to autentyczne przeżycia współautora książki, który ranny w czasie bitwy, został zaproszony przez znajomego z Siomek i spędził w tej wsi kilka tygodni urlopu zdrowotnego.

/ W następnym odcinku „Bania” jak wypędzano różne robactwo przy pomocy osławionej ,,Bani,, u nas znanej jako wanna. /

Jest to fragment z książki Marii Czech Sobczak i Władysława Kuruś Brzezinskiego pt. .,,Nasza Ziemia, Nasze Prawo,,/.
/Urywek z recenzji ,,... jest jeszcze jeden, ale jakże ważny z punktu widzenia pojedynczego człowieka, wymiar pisarstwa M.Czech-Sobczak i Wł.Kuruś Brzezinskiego. 0tóż byłem świadkiem, gdy jeden z bohaterów książki „Prowadziła ich wielka niedźwiedzica” ,czytając fragmenty dotyczące jego frontowej biografii wzruszył się i ukradkiem ocierał łzy jakby wstydząc się swojej ,,słabości,,. Żołnierz Armii Krajowej ps.”0rlicz”i ,,frontowiec II Armii Wojska Polskiego, który niejedno w życiu widział i z niejednego pieca chleb jadł, płakał. Jestem przekonany, że chociażby tylko dla tego jednego faktu, warto pisać. A swoją drogą, czy może być większe uznanie nad szczere wzruszenie czytelnika.../

Z poważaniem – dr Bogdan Matławski.






















--


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 8 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.013s | 15 Queries | GZIP : Off ]