Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Cz mar 28, 2024 12:26 pm

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pn lis 24, 2008 8:46 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
GOŚCINNA ZIEMIA /cz.2/

Co ty myślał, że oni całe życie za tobą będą płakać. Zarozumiały jesteś. A twoje siostry to nawet są rade, bo im więcej zostanie. Popłakały, dały na mszę świętą, i koniec. Łzami się nie najesz, nie napijesz, bydełka nie uchowasz. Ptaszki też stworzenie boskie, trzeba je karmić – zaczął od rzeczy gadać. ,,Pridoruk, przekonał widać Dominika, bo ten westchnął i wolno poszedł do domu rodziców. Zorientował się, że dalsza rozmowa z Antonim jest zbyteczna. Każdy przeto poszedł w swoją stronę. Stary Karpowicz pocwałował do sąsiadów i zaczął ich zwoływać pod dom Mandalewiczów. Coraz szybciej pędził od chaty do chaty i gorączkowo krzyczał.
- Chodżcie prędko na bezpłatny cyrk. Zobaczycie, jak Mandalewiczowie będą oknem skakać. Ale ubaw będzie. Tylko się pospieszcie, bo takiego czegoś to na pewno dawno nie widzieliście. Nie zwlekajcie długo.
- Co ty Karpowicz do reszty zdurniał? Czy ty musisz innym ludziom dokuczać? Sam chalera boki obija to nie zmęczony i skory do kawałów.
- Chodż szybko i sam najpierw zobacz, a potem mów. Przekonasz się, że są wariaci w naszej wiosce. Jedynie ja wśród nich najmądrzejszy jestem – przekonywał Karpowicz swoich sąsiadów.
Niebawem pod oknami chaty Mandelewiczów zebrała się gromada ciekawskich. Wprawdzie nie za bardzo wierzyli Antoniemu, ale zaintrygowani wyszli zobaczyć. Młodzi dyskretnie zajrzeli do okien. W kuchni świeciła lampa. W słabej poświacie majaczyły niewyrażne postacie. Cała rodzina siedziała przy stole . Piotr Mandalewicz palił papierowa i szykował do jutrzejszego dnia żniwnego kosisko, które mocno się obluzowało. Cztery córki kończyły kolację i ziewały niedyskretnie. Jedynie stara krzątała się żwawo koło pieca. W ich gospodarstwie kończył się kolejny dzień pracy.
- My mówimy, co Karpowicg jest trochę głupi, a on z nas durniów zrobił – powiedział Bakucewicz. Jak widać, każdy wariat swój rozum ma. 0n szelma wie co robi. Nawet nam mądrym takie coś do głowy by nie przyszło.
- Nie bieduj sąsiedzie, poczekaj chwilka. Zobaczysz co ty będzie się działo. Na razie bądź cierpliwy i nie rób dużego hałasu.
- To powiedz co się stało albo stać może. Czegoś taki tajemniczy? Spędziłeś nas tu wszystkich i zachowujesz się jak pajac. Lepiej uważaj, bo możesz guza oberwać – fukał Bakucewicz.
- Dominik żywy wrócił. Tylko coś długo nie wchodzi. Może rozmyślił się i dał dyla w siną dal. Jemu w głowę na wojnie rąbnęło. Może klepkę odbili.
- I ty jemu pozwolił samemu wejść? Trzeba było rodzinę przygotować. Umrą ze strachu. Co dureń to dureń. Że my takiemu opętańcowi dali się nabrać. Idź ty pokrako do diabła, że cię święta ziemia jeszcze nosi.
- Nie umarli jak dowiedzieli się, że nie żyje, to i teraz nie umrą. Ich kije nie dobijesz, to twardzi ludzie. A przez okno będą skakać. Pomyślą, że duch do nich przyszedł. Ja już nie takie rzeczy widział. 0j, będą skakać, jak by samego Lucypera zobaczyli. Śmieszniej będzie jak w cyrku.
- Ależ z ciebie Antoni niebezpieczny idiota – fuknął Bakucewicz.
- Nie dosłuchał tyrady „Priduroka”. Zbytnie gadatliwość i jego radość z cudzego nieszczęścia zaczęła go denerwować. Stuknął go pięścią pod żebra i splunął przed siebie. 0dwróciuł się na pięcie i pocwałował do zagrody Mandalewiczów przeskakując długimi susami napotykane przeszkody. Za późno. W tym momencie bowiem Dominik zdecydował się wejść do izby. Przekroczywszy próg stanął w całej okazałości w świetle lampy. Jeden męski i pięć babskich głosów splotło się jeden potężny ryk. Nagłe zjawienie się przez nich pogrzebanego członka rodziny zaskoczyło wszystkich kompletnie. Poczytali to wejście jako odwiedziny zza światów. Nikt przez okno nie wyskoczył, ale baczni obserwatorzy widzieli, jak padł bez wydania jakiegokolwiek dźwięku stary Mandalewicz, jak siadła przy piecu matka i zaczęła się żegnać odmawiając zwrotki modlitwy za dusze zmarłych. Siostry zbiły się w gromadkę i piszczały cienkimi głosikami. Dominik widząc ich dziwne zachowanie, stał zaskoczony i niezdecydowany. Chciał nawet coś powiedzieć, ale w ogólny zamieszaniu nikt go nie słuchał. Do izby wpadł Bakucewicz, wpadli inni mieszkańcy próbując wyjaśnić sytuację. Każdy z nich zaczął przywracać porządek tłumacząc o co właściwie chodzi. Zmieszany Dominik stał nadal na środku izby. Nie mógł wymówić słowa ani też zrobić kroku . Jedynie zawrócił ku wyjściu by na to wszystko nie patrzeć. Wtem jeden z gapiów złapał go za rękę nakazując pozostanie w chacie. Starego odratowano wodą, do Mandalewiczowej postanowiono wezwać lekarza. Szybko się zakrzątnięto przy wyekspediowaniu furmanki. Wyścielono wóz sianem, podano lampę naftową. Młody Hryhorowicz porządnie gonił konie pędząc cwałem w stronę Gryfic. Wojskowy lekarz z Brygady Kawalerii, ułan z ZOLtym otokiem przyjechał samochodem. Bez zbytniego pośpiechu przystąpił do oględzin chorych, Ludzki był to człowiek, bo do świtu nie odstępował od łóżka Mandalewiczowej. Przy okazji wypytywał o powód zamieszania , dawał dyspozycje pozostałym. Zaaplikował zastrzyki, kładł na serce ręczniki z zimną wodą. Pouczał domowników jak mają postępować w razie pogorszenia się stanu chorej. Rankiem odjechał. 0wszem kielicha wypił, ale zapłaty nie wziął. Z grzeczności zabrał kilka żywnościowych podarków. Pożegnał się ze wszystkimi uprzejmie, szczególnie był szarmancki w stosunku do panienek, które pocałował w rączkę, a do Dominika zwracał się per kolego, chociaż Dominik miał dystynkcje starszego szeregowego. 0n natomiast był kapitanem czyli rotmistrzem. W międzyczasie opowiadał zwyczajem swoich kolegów, jak to toni ułani z powodzeniem szturmowali wieś Wielboki oraz, że to oni właśnie a nie kto inny zaślubili jako pierwsi Bałtyk w Mrżeżynie.
- A z tym co was tak szpetnie napuścił załatwcie się po żołniersku – powiedział na odjezdnym. Kocówę mu urządzić i to porządną. A zrestą wy, kolego znacie reguły tej gry – zwrócił się mrużąc oko do Dominika. Jesteście wojskowy, znacie się na tym.
- Ja już go upoluję – zapewnił ułana Dominik. – Sprawię mu taki wycisk, że nareszcie zmądrzeje albo do reszty zgłupieje.
- Tylko bez większej draki. Mówiliście, że on trochę stuknięty. Postraszyć go można ale nie róbcie mu krzywdy. Takich prawo chroni. .
- Nie będzie większej draki, panie rotmistrzu. Po prostu w dupę dostanie i tyle. Przynajmniej dłuższy czas będzie ludzi unikał.
- To rozumiem. Guteus maximus jest do tego stworzony. Jeżeli zajdzie potrzeba to zawiadomcie mnie. Przyjemnie tu było u was.
Lekarz odjechał i przestronne mieszkanie zapełniło się gośćmi. Bohaterem dnia był zmartwychwstały. Kobiety przyszły odświętnie ubrane. Wzorzyste chustki kupione na odpuście w 0szmianie mieniły się kolorami tęczy. Naprędce składano hołd najwyższemu kłaniając się przed obrazami zawieszonymi sufitu chaty. Im to przypisywano cudowne łaski. Również mężczyżni przywdzieli uroczyste stroje. Niebywała to rzecz, ażeby uznany za martwego wrócił cały i zdrowy. Strach i zaskoczenie całkowicie minęły. Zapanowała nieopisana radość. Mandalewicz witał wszystkich serdecznie, nie odmawiał kielicha i poczęstunku. Tu także kultywowali tradycje swoich stron rodzinnych. Ponieważ w tej wsi byli przeważnie sami swoi, nadawali ton wschodnim obyczajom. Każde wielkie wydarzenie rodzinne stawało się wydarzeniem wsi.
- Przechodźcie, przechodźcie dalej do chaty – zachęcał Mandalewicz. – Naszemu synkowi udało się kostuchę omamić. Co za szczęście dla nas.
Dominik rosły, przystojny, siedział na honorowym miejscu. 0bcisły mundur, błyszczące odznaczenia robiły wrażenie na otoczeniu. Trochę się sumitował, że tyle powstało przez niego zamieszania. Tego dnia gospodarze w pole nie wyszli. Wszystkim sprawił tyle kłopotu, a szczególnie własnej rodzinie. Matka nadal niedomagała. Dominik dopiero po paru godzinach dostrzegł Władka, swojego ziemlaka i kolegę z 7 pułku piechoty. Władek nie miał mu tego za złe. Rozumiał go dobrze. W domu odbywała się huczna biesiada. Większość wieśniaków hołdowało tradycji – jak pić to do upadłego . Do tego ,,hasła,, dostroili się wszyscy. Nawet dzieciom nie broniono kielicha.- Niech się za młodu zaprawiają do prawdziwego życia udowadniał Hryhorowicz.
Chóralne pieśni unosiły się nad wioską. I te żołnierskie i te swojskie białoruskie czastuszki z przyśpiewkami. Rej wodziły panny na wydaniu, smętnie i tęsknie zawodziły
U poli duboczek, dy na niom żałdoczek

0j, nie masz maho, daj miłaho czerez cały dzianioczek.

Stary Karpowicz ucztował razem ze wszystkimi. Przyszedł do domu Mandalewiczów, jak gdyby nic się nie stało. Sam sięgnął po kieliszek samogonu. W ogólnym i beztroskim zamieszaniu nikt na niego nie zwracał uwagi. Zresztą i tak by mu jadła i bimbru nie wzbraniano.Mandalewicz nie był pamiętliwy, tym bardziej nie był mściwy. W takich okolicznościach wszyscy wybaczali sobie wszelkie urazy. Władek obserwował młodego Mandalewicza. Czekał, aż trochę podpije, bo wtedy stawał się serdeczniejszy i bardziej wylewny. 0 to mu tylko chodziło. Gdy stwierdził, że nadeszła odpowiednia chwila, przystąpił do ataku.
- Wujku, mam do was sprawę na osobności. Może odejdziemy na bok i trochę porozmawiamy. Jest ku temu okazja, a dla mnie bardzo poważny temat i problem do rozwiązania.
- Może masz do mnie jakąś pretensję? Co robiłem to tylko z dobrego serca. Przecież wiesz, że nikomu nie życzę nic złego – gorliwie tłumaczył się.
- Co wy wujku. Ja w życiu na nikogo ręki nie podniosłem. Chodżmy.
Wyszli z Chaty. Dominik Mandalewicz w swoisty sposób załatwił sprawę z
Karpowiczem. Rozmowa między nimi nie trwała długo. Wszystkiego może z kwadrans. Dominik wrócił spocony. Twarz miał bladą, szczęki mu trochę chodziły i było widać, że był mocno zdenerwowany.
- A gdzie Dominik starego Karpowicza podział? – zainteresował się Bakucewicz. Chyba go z domu nie wygoniłeś? Jeżeli nawet zrobił kolejnego figla to nie powód do zemsty. Za młody jeszcze jesteś by starszych sądzić, a co gorsze wymierzać im kary.
- Do domu poszedł. Zemdliło go od wódki. Czego wy wujku tak na mnie podejrzliwie patrzycie? Przecież nic złego dotychczas nikomu nie zrobiłem. A Karpowiczowi nie zrobiłem wielkiej krzywdy, wierzcie mi.
Stary Karpowicz pojawił się po kilku dniach na ulicy. Zachowywał się w dość dziwny sposób. Unikał bezpośredniego spotkania z ludżmi. Gdy to się nie udało, przechodził obojętnie i wcale nie rozmawiał. Chód miał jakiś dziwnie pokraczny i wolał stać niż siedzieć. Robił wrażenie, że coś z tyłu chował, nie przymierzając dziurawe portki na siedzeniu.
Sąsiedzi uśmiechali się, wołając. – Może was siedzenie boli? Dziwnie się zachowujecie jakby was pies pogryzł. Może Dominik rozmawiał z Wami ręcznie?
Karpowicz nie odpowiadając odchodził mrucząc coś pod nosem.


Maria Czech Sobczak i Władysław Kuruś Brzezinski
Fragmenty z książki ,,Nasza Ziemia, nasze


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.017s | 15 Queries | GZIP : Off ]