Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Cz mar 28, 2024 10:27 pm

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Bania -/cz.2/
PostNapisane: Pt gru 12, 2008 9:06 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
B A N I A /cz.2/

- Kab ja wcześniej pomyślał o bani, zrobiłbym latem miotełki z brzozy, a tak przyjdzie parzyć się na sucho – wzdychał Antoni Karpowicz.
- Moja stara zrobiła latem brzozowe miotełki do zamiatania, może da chociaż jedną – powiedział Hryhorowicz. Trochę nie takie jak potrzeba, ale jak lepszych nie ma, to i takie się przydadzą.
- Tak, ja jej milutkiej, dam za to ryżowy wiernik. Poniemiecki, leży w sieni. Dobrze się nim zamiata chałupę – zaproponował Bojarczuk.
Po kilku dniach łażnia była gotowa na przyjęcie gości. Nad potężnym paleniskiem ułożono pryzmę żelastwa. Podtrzymywała ona ciężkie kamienie, stanowiące sklepienie pieca. 0bok ustawiono dwie beczki z wodą. Na beczkach zawieszono blaszane wiadra do czerpania gorącej wody. W kącie stały półki z wyheblowanych desek. Lśniły czystością i pachniały żywicą , która pod wpływem ciepła występowała na zewnątrz. Najniższa półka była blisko podłogi, a ta najwyższa znajdowała się tuż pod sufitem. Była przeznaczona dla naj wytrwalszych, tych, co znosili dobrze wysoką temperaturę. Na półkach leżały brzozowe miotełki, ofiarowane przez Hryhorowiczową. Wprawdzie nie były one do tego celu przeznaczone, ale z braku typowych znalazły uznanie u amatorów parowej łaźni. Dzięki inicjatywie przedsiębiorczych osób, pierwszy obiekt socjalny gotów był do użytku. Wzbudzał on ogromne zainteresowanie, szczególnie wśród starszych. Wprawdzie nikt nie przecinał wstęgi i nikt nie wygłaszał przemówień, ale nastrój był uroczysty i podniosły. Starym, przyjętym przez ogół, wschodnim zwyczajem, zjawili się tam najpierw mężczyźni, a później kobiety. Sołtys próbował ustalić kolejność, a ponieważ był sprawiedliwy, postanowił, iż musi być uszanowane pierwszeństwo. Jedyne zastrzeżenie wniósł Mandalewicz,, który nie zgodził się by pominąć najbardziej zasłużone osoby przy budowie łaźni.
- A, żeby my tak sołtysie, na pierwszego puścili dziadka Karpowicza? 0n nam taką myśl poddał. Jemu się należy wylanie pierwszej czary wody na czerwone kamienie pieca. Tak będzie najsprawiedliwiej.
- Niech będzie po twojemu – zgodził się sołtys. Trochę to inaczej niż u nas było, ale niech będzie, jak sobie chcesz. W takim razie musimy ustalić dalszą kolejność palenia w piecu i szykowania bani.
- Nie ma co czekać, najwyższy czas do roboty. Każdy dzień dobry. Szkoda czasu. Zabieraj się Janka do palenia – wydał Karpowicz dyspozycje córce.
- Wyjątkowo, tym razem w południe, może już dziadek wejść tam i poświęcić nasz przybytek czystości, a póżniej wrócimy do robót – zadecydował sołtys.
- Nad łaźnią wzniósł się biały dymek. Dzień był mrożny, słup dymu szybował wysoko w górę i ginął w błękitnym grudniowym niebie. Tuż przed południem przeszedł przez ulicę dziadek Karpowicz z workiem na plecach. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy dadzą sygnał wymarszu do łażni. Do tego celu zawieszono kawał szyny, by w odpowiednim momencie uderzyć młotkiem i obwieścić wszystkim uroczystą chwilę.
- Patrzcie, niesie swoje wszy na stracenie. Może go lepiej samego puścić by one nas nie oblazły – zaproponował Bakucewicz.
- Dobra, dobra – pilnuj własnych. Na pewno nie mniej ich masz od niego i nas wszystkich. Widział ty u niego wszy – stanął w obronie starego Karpowicza Piotr Mandalewicz. Każdy ma to dobro. Bez Bani, jak bez ręki. Czego tu się wstydzić?
Wspólnie z innymi długo siedział Karpowicz w łaźni. Pozostali ludzie, którzy nie mogli zmieścić się w pierwszej turze, nieszczerze bali się o zdrowie starego. Dziwili się, jak mógł ponad godzinę wytrzymać w gorącej parze. Jednak w ich głosach wyczuwało się raczej troskę o własną skórę niż troskę o zdrowie dziadka. Natomiast jego córka była spokojna i tłumaczyła wszystkim po kolei, że obawy są przedwczesne.
- W Siomkach bywało, że tato pół dnia parzył się bez przerwy. Wyjdzie, położy się na śniegu, złapie oddech, i znów lezie na półkę. Swoją drogą, to już powinien wyjść. Jeszcze tylu mężczyzn czeka na swoją kolej. A co będzie z nami? Na trzeci rzut to już kamienie wystygną i pary nam zabraknie. Trzeba będzie dla nas specjalnie napalić.
- Młodsze kobiety nieśmiało pobąkiwały, że najwyższy czas zmienić zwyczaj korzystania przez nie z resztek pary wydzielanej przez gorące kamienie. Nie były one już w stanie spełniać zadania po tak długim eksploatowaniu przez mężczyzn. 0czywiście mowa o kamieniach.
Wyszedł wreszcie dziadek, a za nim wychodzili wolno bardzo uszczęśliwieni mężczyźni. Wnet miejscowi spece ocenili, że tym razem Janka trochę przesadziła. Dziadek Karpowicz niedbale ubrany, wlókł za sobą worek z bielizną. Twarz miał czerwoną i nabrzmiała. Zataczał się jak po libacji alkoholowej. Wyszedł na drogę, powiódł błędnym wzrokiem, i ruszył drogą w kierunku powiatu.
- Dokąd dziadku? Do chaty trzeba iść w odwrotnym kierunku.
- Ale zasuwa do powiatu – piszczały z uciechy dzieci.
- Zawróćcie go, bo gotów gdzieś poleść i zabłądzić.
- 0t, zaparzył się i dostał zaćmienie umysłu. Dziecinnieje nam już Dziadek na potęgę. Zresztą ma już swoje lata – szepnął Dominik.
Szła do łażni druga tura. Na końcu sołtys. Poznaniacy nie bawili długo w łaźni. Myli się szybko, ale Wilniucy siedzieli do utraty tchu. Trudno ich było stamtąd wygonić. W ogóle nie reagowali na sarkanie kobiet, oczekujących swojej kolejki. Dorwali się, jak do miodu.
- Panie Życiński co pan już wychodzi? Siedział pan tam tak krótko, że chyba portek nie zdążył zdjąć – burczał na przyjaciela Hryhorowicz. Może panu towarzystwo naszych gołodupców nie odpowiada? Najwyższy czas z tym się pogodzić. Wiadomo, demokracja w łażni też obowiązuje.
- A po co miałem tam dłużej siedzieć? Umyłem się i wychodzę. Co wy w tym widzicie przyjemnego? Po cholerę mam się pocić do tego stopnia, by pot zalewał oczy? Nie ma czym oddychać, żadna przyjemność.
- Idziemy jeszcze raz. Nu, co się upierasz pan jak panna? Ja pana wtajemniczę, bo bez tego nie zazna się tych rozkoszy. Trzeba poznać rytuał.
Rad nie rad, wrócił Życiński do łażni. Trochę się krępował ludzi, którzy mogliby go posądzić o niezdecydowanie. W ostateczności upór Hryhorowicza zwyciężył.
Wtoczył się do przedsionka i stał, nie wiedząc co z sobą uczynić. Nadchodził wieczór, i tylko mała lampka oświetlała uroczą czeluść. Zanim weszli do wnętrza łaźni , w przedsionku pozostawili wierzchnie okrycia. Panował taki upał, że trudno było tchu złapać. Koszula momentalnie przylepiała się do mokrej skóry, oczy zachodziły łzami.
- Rozbieraj się pan, a bieliznę wieszaj nad paleniskiem.
- A niby po co? Przecież mogę zostawić ją na gwoździu w przedsionku, tutaj już miejsca nie ma. Tyle tego wisi. Jak jakaś weszka zaplątała się to zginie. Jeżeli któraś się nie upiecze w takiej spiekocie, to spadnie i utopi się w wodzie.
- Taż ja nie mówię, że pan ma własne. Może zaplątać się cudza wesz. W każdym większym zbiorowisku o to nie trudno. Ściągaj pan gatki. Żołnierz pan czy baba? U nas taka jest moda. Wszyscy mężczyźni, starzy czy młodzi, na golasa. Szybciej, bo czas ucieka, a inni czekają.
Rozebrał się Życiński i przykucnął w dalekim kącie. Krępowały go trochę dzieci, które zaprawiały się na górnych półkach. Przez szpary w drzwiach wdzierało się mrożne powietrze. Łapczywie wciągał ożywczy zimny powiew. 0dczuwał zadyszkę i niepokoił go ucisk w okolicy serca. Józef Hryhorowicz operował bosakiem z uciętym trzonkiem. Załapał na hak kawał nagrzanego do białości żelaza i wrzucił go do kadzi z wodą. Zabulgotała i zasyczała w beczcie przeraźliwie woda. Potem dwulitrowy czerpak zanurzył w wodzie i chlusnął nim na palenisko. I znów pod osmolony pułap buchnęła para . Z kropel wody podskakujących na czerwonych od żaru kamieniach tworzyła się gorąca para , która zapierała dech. Nieprzyzwyczajonym ludziom trudno było oddychać. Hryhorowicz wlazł na półkę, i sapiąc okładał się brzozową miotełką. Po intensywnym chłostaniu pleców nacierał gałązkami nagrzane ciało. Momentami te gorące gałązki niemiłosiernie parzyły skórę.
- Właź pan do mnie, Życiński. Zobaczysz jak tu w dechę. Po takiej parówce będziesz bracie się czuł jak nowo narodzone dziecię.
- Kiedy ja naprawdę nie mogę tchu złapać. Nie wytrzymam tam.
- Właź i nie wymądrzaj się zbytnio. Jak widzisz, nic mi nie jest. To kwestia przyzwyczajenia. Po czorta te ceregiele.
0szołomiony parą Życiński, usłuchał swego doradcy. Nie chcąc być posądzany o tchórzostwo, powoli wgramolił się na półkę i poczuł jak deska strasznie parzyła jego pośladki. Już chciał krzyknąć, że nie wytrzyma, ale zanim wydobył głos Hryhorowicz chlusnął na niego kubłem zimnej wody. Uderzenie strumienia zimnej wody, było tak niespodziewane, iż odebrało mu na moment mowę. Z gardła wydobył się słaby skrzek.
- Aaaa ! - zawył przeciągle. W dupie mam taką kąpiel – zaklął po odzyskaniu mowy. Ja do tego się nigdy nie przyzwyczaję, bo nie chcę.
- Nu jak? Lepiej teraz? Bierz miotełkę i uderzaj po bokach i udach. A tu zimna woda dla ochłody – wskazał Józef pełny kubeł.

Cdn

Fragmenty z książki Marii Czech Sobczak i Władysława Kuruś Brzezińskiego „Nasza Ziemia, Nasze Prawo”. Tekst autoryzowany.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.016s | 15 Queries | GZIP : Off ]